Oczywiście, że nie.
Taki owoc roztacza po sobie niesmak, który ciężko zamaskować, nawet jeśli już udało nam się go pozbyć.
Innym razem jednak potrafimy dostrzec w porę, że coś jest nie tak i możemy zapobiec zarazie. Do tego jest potrzebna umiejętność przewidywania. Nie jakieś tam zabobony czy magia.
Zwykła, dorosła odpowiedzialność.
Której mi zabrakło.
Czułam się jak zagubiona dziewczynka, która wśród lasu rąk próbuje odnaleźć jedną przyjazną dłoń. Ta dziewczynka we mnie jest słaba. Niesie ze sobą zbyt duży ciężar, zbyt wielką lalkę, która złowieszczo przygniata jej wątłe ramiona.
Chciałam krzyczeć i wierzgać, ale z mojego gardła wydostał się jedynie żałosny jęk i świst zatęchłego powietrza, które zalało moje płuca.
Uniosłam lekko głowę znad zrolowanej, wilgotnej polarowej kurtki, która służyła mi jako poduszka. Igiełki bólu zagrały mi na karku żwawy taniec, ale mimo to nie skrzywiłam się. Moje myśli już pofrunęły w stronę soczystej brzoskwini, którą obierał Harry. Sok ciekł mu po palcach, spływając aż do łokci rozgałęzionymi strumieniami.
Wyglądał na w stu procentach skupionego, gdyby nie to, że mięsień na policzku drgał mu co jakiś czas. Później dopiero zrozumiałam, że w rytm cichego oddechu Lei, skulonej za stertą skrzynek z owocami.
Z trudem podniosłam się do pionu i oparłam o lodowatą, wilgotną ścianę.
Słabe, mdłe światło sączyło się z kilku niewielkich okien, które czasy świetności miały już dawno za sobą. Wyglądały jakby ktoś specjalnie zafarbował szklane szybki na żółto-szary kolor, a potem powybijał pojedyncze z nich, tak, by tworzyły nieokreślony szyfr na tle zardzewiałych krat, dzielących okna na wzór krzyżówki. Pomiędzy białymi, obskurnymi ścianami leżały ogromne, drewniane palety z owocami, ciągnąc się aż po zapleśniały, wilgotny sufit, gdzie metalowe słupy łączyły się w konstrukcję podtrzymującą budynek.
Mimo chłodu jaki panował w hali, czułam jak pali mnie przełyk, a język prosi o odrobinę wody, jakbym co najmniej wypiła pół litra czystego alkoholu. Takie też miałam odczucia. Kręciło mi się w głowie, miałam ochotę zwymiotować wnętrzności, byle by przestały mnie tak okropnie parzyć. Powoli skierowałam wzrok na chłopaka, starając się nie myśleć o bólu jaki sprawiało mi mruganie.
- Leż. Nigdzie się nie spieszymy - mruknął gdy zobaczył jak próbuję się podnieść z legowiska. Nawet na mnie nie spojrzał, tylko zabrał się za obieranie kolejnej brzoskwini.
- Gdzie jesteśmy? - usłyszałam czyiś cichy, chrapliwy głos, dopiero po chwili orientując się, że należał do mnie.
- W przetwórni owoców, jesteś bezpieczna - powiedział spokojnie, strącając skórkę owocu, która zaczepiła mu się o rąbek noża.
- Ale... - setki pytań krążyły mi po głowie, chciałam wiedzieć dlaczego tu siedzimy, jak się tu w ogóle znaleźliśmy, dlaczego czuję się jakbym zaliczyła imprezę życia w ciągu tej nocy i dlaczego do cholery nic z tego nie pamiętam?
- Uspokój się, nie mam kolejnego bandaża i nie mam zamiaru znów farbować sobie rąk twoją krwią. Wszystko sobie przypomnisz w odpowiednim czasie. Teraz leż, póki jeszcze możesz - odłożył kolejną obraną brzoskwinię na krawędź skrzyni i sięgnął po kolejną. Czy ja przed chwilą powiedziałam to wszystko na głos?
- Po co je obierasz? - szepnęłam by nie nadwyrężać gardła.
- Żeby mieć zajęcie.
- Marnujesz...
- D a j - m i - s p o k ó j - jego głos zaczął się łamać. Widziałam, że dusi w sobie emocje, ale w zupełnie inny sposób niż ja. On starał się odwrócić swoją uwagę, oszukać samego siebie, by nie dopuścić do siebie złych myśli. Budował wokół siebie żelazną barierę skupienia i opanowania. Ja natomiast, brnęłam w to bagno, aż znajdowałam choćby najmniejszy punkt zaczepienia, jednak często zanim go dostrzegałam, zaczynałam zatracać się i gubić we własnych myślach.
- One się zepsują - w tym momencie zrozumiałam, że posunęłam się o krok za daleko.
- Czy mogłabyś choć na chwilę nie czepiać się tego co robię?! W przeciwieństwie do Ciebie moje czyny nie narażają nikogo na śmierć - warknął.
Uderzyłam w ścianę jego muru.
- O co ci chodzi?
- To ty mi lepiej powiedz o co tobie chodzi? Naprawdę nic nie pamiętasz? Możesz się odczepić choć na chwilę? - jego policzek drgał niebezpiecznie mocno. Gdyby nie jego mina i chłodny ton, pomyślałabym, że powstrzymuje śmiech.
- Harry, proszę, przestań... - przyłożyłam dłoń do głowy i ześlizgnęłam się po ścianie z powrotem na koce.
- Gaby...? - brzoskwinia wypadła mu z rąk uderzając o posadzkę z cichym plaśnięciem. Chwilę później w jej ślady poszedł nóż. Poczułam jak mój kark zalewa fala gorąca, zupełnie jakbym zanurzyła się po szyję w gotującym się kleju.
Widziałam jak Harry czołga się w moją stronę z niemym przerażeniem wymalowanym na swojej bladej, szarej twarzy.
- Jak ona się czuje? - zapytałam jakby nigdy nic się nie stało. Nie chciałam się nad sobą użalać, nawet jeśli miałam do tego pełne prawo.
- Nie wiem - szepnął cicho, tak, jakby bał się prawdy - nie wiem, nie wiem...
- A jak ty się czujesz? - to pytanie wydawało mi się głupie już nawet wtedy, gdy jeszcze odbijało się echem w mojej głowie.
Chłopak skrzywił się nieznacznie.
- Dobrze. Bardzo dobrze. Świetnie - ironizował - Dawno nie miałem tak wspaniałego humoru.
Musiałam przybrać taki wyraz twarzy, jakby sarkazm nie do końca do mnie dotarł, bo Cleveland westchnął cicho i jeszcze ciszej powiedział:
- Jest o wiele gorzej niż myślisz. Ja... ja nie potrafię tak, Gabrielle... z każdą sekundą mam wrażenie, że właśnie w tym momencie ktoś ginie tylko i wyłącznie z naszej głupoty. Wydaliśmy cię, wiedzą kim jesteś i jak ciebie szukać, oni tu przyjdą i...
- Harry, będzie dobrze - te bezsensowne słowa wydawały się jeszcze bardziej go dobić.
- Cholera, czy ty nie rozumiesz? Oni wiedzą o bunkrach, wydaliśmy ich, wydaliśmy ciebie, ja was wydałem! - cały drżał. Nie rozumiałam ani jednego słowa, jak to nas wydał? Jak?
- Uspokój się, nikogo nie wydałeś - tak bardzo pragnęłam by uwierzył w te słowa. Sama chciałam w nie uwierzyć, jednak coś w jego oczach sprawiło, że poczułam jak w moim gardle powstaje bryła lodowatego strachu - uspokój się i opowiedz mi wszystko po kolei, dobrze?
- Znienawidzisz mnie.
- Mimo wszystko, proszę, obiecaj mi, że nas nie opuścisz, że mnie nie opuścisz z powodu tego co się stało. Obiecaj mi to! - drżącym głosem wymusiłam na nim tą przysięgę. Bałam się tego, co mógł zrobić, cholernie się bałam, ale jeszcze bardziej tego co mogła mu podsunąć jego chora duma. Znałam ten typ człowieka, znałam jego. Pewnie próbowałby naprawić wszystko, tymczasem pasując to jeszcze bardziej.
- Obiecuję, Gaby, ja przepraszam...
Otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, ale żaden dźwięk się z nich nie wydobył. Chciałam być cierpliwa, bardzo chciałam, ale nie mogłam.
- Harry...?
- Pamiętasz...- przetarł grzbietem dłoni swoje bursztynowe oczy i zamrugał kilka razy - pamiętasz cokolwiek, co stało się przed tym jak tu trafiliśmy? Choćby urywki?
Moja determinacja zgasła tak szybko jak się zapaliła.
Tu właśnie zaczynał się problem. Pamiętałam, ale nie potrafiłam odróżnić co jest prawdą, a co tylko i wyłącznie koszmarem.
Powiedziałam mu to, a on po raz pierwszy podniósł na mnie wzrok.
Oni naprawdę nie żyli.
Poczułam jak bryła strachu, która dotąd tkwiła w moim gardle, rozkruszyła się na tysiące igieł wkłuwających się w moje serce. Miałam wrażenie, że powietrze wokół mnie gwałtownie się rozrzedziło, że nie mogę swobodnie oddychać. Chwyciłam się za gardło, chciałam krzyczeć.
Z mojej winy zginęli ludzie, którzy nam pomogli.
To ja ich zabiłam.
Nie Lea.
Nie Harry.
Ja.
Czarne plamy zaczęły tańczyć mi przed oczami. Widziałam jak chłopak potrząsał moimi ramionami, ale tego nie czułam. Widziałam jak jego usta składając się wypowiadały moje imię, ale tego nie słyszałam. Miałam wrażenie jakby ktoś przyłożył mi zimne ostrze noża do gardła, wręcz czułam jak dotyka ono mojej rozpalonej szyi. Czułam, że nie mogę się poruszyć, bo zagłębi się w mojej pulsującej tętnicy.
"Nie bądź egoistką, pomyśl co czuję Lea" - warknęło moje sumienie, a za nim rozum, serce, rozsądek...
Byłam potworem. Przeze mnie ginęli niewinni ludzie, których nawet nie zdążyłam dobrze poznać. Osoby, które pomogły mi bezinteresownie, w imię czystej przyjaźni, a ja je zabiłam. Niedosłownie, ale czy skazanie na śmierć jest czymś lepszym?
- Gaby, to nie twoja wina! - głos Harry'ego przedarł się przez mroczne chmury moich myśli, niczym złudny promień słońca, ale był zbyt słaby by rozproszyć cienie.
Jego bystre oczy czytały w moich koszmarach.
- Pomyśl logicznie, proszę cię. Nie mogliśmy przewidzieć, że coś się stanie. Nie obwiniaj się!
- Gdybyśmy zostali, nic takiego by się nie stało. Moglibyśmy ich uratować - wiedziałam, że gdybanie jest ścieżką do nikąd, ale dawało mi to złudne poczucie nadziei, że można było odwrócić bieg zdarzeń. Człowiek, który tonie chwyci się nawet ostrej brzytwy.
- To byli sprytni, silni i piekielnie inteligentni ludzie. Robin nie dałby się tak łatwo... - zamilkł, szukając odpowiedniego słowa - usunąć z tego świata. Grace to samo. Uwierz mi, Michelle nie oddałabym nas w nieodpowiednie ręce, dobrze wiedziała co robi, ale nie przewidziała tego, że wróg może okazać się silniejszy. A Lea... - spojrzał w stronę ciemnego kształtu kryjącego się za paletą z jabłkami i westchnął - Nawet nie wiem co mam ci powiedzieć... Nie odezwała się do mnie ani słowem. Chciałem jej jakoś pomóc, ale nie chciała mnie nawet wysłuchać...
- A dziwisz się jej? Straciła rodziców - fuknęłam na niego.
- Tak, ale ja tylko chciałem jej pomóc - zmarszczył brwi, jakbym go obraziła - Wiem jak to jest kogoś stracić.
Przypatrywał mi się jeszcze chwilę, jakby chciał wyczytać w mojej twarzy, dlaczego uważałam go za człowieka bez uczuć, po czym wstał i wrócił do swojego poprzedniego zajęcia.
Nie mieściło mi się w głowie, że mógł kiedykolwiek ponieść jakaś stratę, która zabolała go równie bardzo jak Leę czy mnie. Mimo wszystko widziałam w nim silnego, odważnego, młodego mężczyznę, który nie cierpi. Uważałam go za kogoś nieludzko odpornego na przeciwności losu, ale on tak samo jak ja był tylko człowiekiem. Słabym, kruchym człowiekiem, który dusił w sobie ból i przy każdej lepszej okazji starał się go z siebie wyrzucić. Może uważałam go za takiego twardego przez to, że nigdy nie pokazywał niczego po sobie? Może dlatego, że to on cały czas mnie wspierał i podnosił gdy upadałam? Może dlatego, że był takim świetnym aktorem? A może po prostu to ja nie chciałam widzieć jego słabości?
Z całego serca pragnęłam, by ich nie posiadał, bo wtedy mogłam wierzyć w powodzenie,
Powodzenie, które osiągałam jego kosztem.
Chciałam mu coś powiedzieć, coś co podniosłoby go na duchu, ale bałam się, że pogorszę tylko sprawę,
Mogłam przeczekać burzę, albo nauczyć się tańczyć w deszczu.
Nie dowiedziałam się w jaki sposób nas niby zdradził, a głupio mi by było, gdybym miała go teraz o to wypytywać. Musiałam zapłacić karę za swój niewyparzony język.
Leżałam na kocach jak wrak człowieka, czekając na odpowiedni moment, ale on nie nadchodził, tak samo jak sen. Chciałam ukoić w jakiś sposób rozszarpane nerwy, ale nie mogłam zapomnieć o tym co się stało.
Leżałam kilka minut, godzin albo miesięcy w jednym miejscu, patrząc na metalowe kondygnacje nade mną, czując słodkawo-gorzki zapach owoców, myślami będąc zupełnie gdzie indziej. Nie wiedziałam czy miałam gorączkę, czy ciemne plamy na ścianach to tylko zacieki i pleśń czy mroczki przed moimi oczami, nie wiedziałam co się dzieje z Harrym, ani z Leą, chciałam po prostu opuścić to miejsce. Znaleźć się w domu, na Dunmow Road, pośmiać się z szaloną Blear, pokłócić się z Sophie, móc pójść na zakupy do sklepu że zdrową żywnością, no bo w końcu dzisiaj był czwartek, chyba... chciałam zapomnieć o tym jak wybrałam się na wrzosowiska Widmowego Lasu, jak zgubiłam się w lesie, jak pokonałam Neferiusa i jak wybrałam się na obchody święta Zmiany Żywiołu. Jednak gdy bardziej zagłębiłam się w te wspomnienia, znalazłam też takie, których nie chciałabym stracić. Sushi w starej knajpce, lot na Duxie, uczucie gdy okazało się, że nic nie grozi moim przyjaciołom... Zależało mi na tym, by zapamiętać Militis, których poznałam, nawet Charlesa, mimo, że mnie zranił, surową Michelle, pracowitego Paula, słodką Mię, wrażliwą Jane... Chciałabym, by istnieli wciąż w mojej pamięci, ale nie jako osoby, które zapłaciły swoim szczęściem za moje.
Pamiętać ich jako przyjaciół.
Nie wiem ile czasu minęło do chwili gdy usłyszałam, że ktoś otwiera żelazne drzwi hali. Metal gruchnął z echem o wilgotną ścianę i odbił się od niej zatrzaskując z powrotem wejście. Usłyszałam ciche przekleństwa i szarpanie za klamkę. Odwróciłam głowę w stronę Harry'ego, by zobaczyć jego reakcję, ale nie było go tam. Rozejrzałam się w miarę możliwości, jakie dawała mi moja pozycja, ale niczego nie zobaczyłam. Na ziemi leżał stosik obranych, lekko zasuszonych brzoskwiń i ich pestek, kilka butelek po napojach energetycznych i pusty plecak chłopaka. Strach momentalnie chwycił mnie za gardło. Co jeśli odszedł? Obiecał przecież zostać, przyrzekł! Ale i tak mógł to zrobić, w końcu to Harry... Z duszą na ramieniu podniosłam się na łokciach na kolana, po czym wstałam. Chwyciłam się palet z owocami chroniąc przed upadkiem. Kręciło mi się w głowie, miałam ochotę wymiotować, ale bardziej niż zdrowie martwiła mnie nieobecność chłopaka.
Spojrzałam w kierunku Lei. Jej cień był na swoim miejscu, ale jakby zmienił kształt... Usłyszałam odgłos kroków odbijający się między rzędami. Ktoś był daleko, jakby szedł w przeciwną stronę, bo dźwięk był coraz bardziej niewyraźny. Chwyciłam się najbliższej palety i małymi, chwiejnymi krokami zaczęłam iść w stronę Lei.
W połowie drogi byłam wykończona, choć było to zaledwie kilka metrów. Moje nogi były jak z waty, w ogóle nie czułam palców u stóp, co pewnie było spowodowane długotrwałym leżeniem.
Ile mogłam tak wegetować? Dzień albo dwa, ale nie więcej.
Tego byłam stuprocentowo pewna.
Szłam dalej, skupiona na swoich ołowianych kończynach, gdy nagle usłyszałam znajomy głos.
W pierwszym momencie miałam ochotę podbiec do niego i powiedzieć mu jak bardzo się bałam, gdy go nie było, co przeżyłam będąc sama przez tę chwilę, ale jednak podejrzliwość jakiej nabyłam przez ten czas zmusiła mnie do pozostania w ukryciu. Wsunęłam się między skrzynie z pomarańczami i usiadłam na zimnej podłodze, bo czułam, że moje nogi długo nie wytrzymają.
- Naprawdę myślisz, że ona pójdzie na coś tak idiotycznego? Zwariowałeś? - usłyszałam ironiczny szept Lei.
- Musi, nie mamy innego wyboru, jeśli teraz nie wrócimy do Widmowego Lasu i nie pokażemy, że mamy ją po swojej stronie, możemy pożegnać się z ze wszystkim.
- A masz w ogóle pomysł na kity jakie będziesz musiał jej wcisnąć, żeby się zgodziła? Pomyślałeś o tym co się stanie jeśli ona się dowie o tym, że ją okłamywałeś?! - jej głos był coraz bardziej napęczniały emocjami, czułam, jak przez ten mały dystans między nami, jej wściekłość łaskocze mnie w żołądek, ale słuchałam dalej, próbowałam nie dopuszczać do siebie złych myśli, zanim nie usłyszałam wszystkiego. Podkurczyłam nogi i położyłam brodę na kolanach.
- Wiem, że igram z ogniem, mogę jeszcze to naprawić...
- Nie - miałam wrażenie, że niemal widzę przez stosy owoców, jak blondynka dźga go palcem w tors i syczy przez zęby - Wlazłeś w to bagno, to teraz z niego wyjdź, nie ma cofania.
- Lea, ona nie ma o niczym pojęcia, jak chcesz jej to powiedzieć skoro tego i tak nie zrozumie? To tak jakbyś chciała tłumaczyć tabliczkę mnożenia dziecku, które nie zna cyfr!
- To może zacznij jej to tłumaczyć w porę nim będzie za późno, co?
- Uświadomiona czy nie, musi wrócić z nami i porozmawiać z Jordanem. Teraz to jest naszym celem.
- Czy ty chcesz wykończyć ją psychicznie?! Wiesz, że Jordan zażąda od niej konkretów.
- Wiem, ale tak poleciła mi Michelle i zrobię to czy ci się to podoba czy nie.
- Masz zamiar słuchać tej starej krowy zamiast kierować się tym co dla Gabrielle najlepsze? Myślałam, że zostały ci chociaż resztki mózgu... - prychnęła.
- Jaki więc jest twój plan? - usłyszałam w głosie chłopaka coś w rodzaju wyzwania na pojedynek, co szczerze mówiąc w dużym stopniu mi sprzyjało. Mogłam dowiedzieć się więcej...
- Przede wszystkim zabrać ją z tego chorego miasta jak najszybciej. Mieć w dupie Michelle i odnaleźć Iness Blackburn w Zatoce Ognia jeszcze przed dołączeniem do grupy Jordana. Wtedy będzie mogła podjąć decyzję sama i w razie odmowy nie być narażona na ukamieniowanie przez tą psychopatkę Whitmore.
- A jeśli właśnie odmówi, to co z nią zrobisz? Odstawisz do rodziny, której już nie ma?! - auć, zabolało...
- Nie. Wtedy zrobi co będzie chciała.
- Czyli co? Co może zrobić? Wrócić do pustego domu i zapomnieć o wszystkim?!
- Ja po prostu chcę dać jej wybór! Wybór, którego my nie mieliśmy rodząc się i wychowując wśród Militis... - jej głos zadrżał.
- Żałujesz tego?
- Nie, nigdy. Po prostu to jest decyzja na całe życie, a wiem jaki potrafi być Jordan...
- Myślisz, że może być aż tak źle?
- A nawet gorzej. Znam go od ponad siedmiu lat i nigdy nie słyszałam, żeby coś nie poszło po jego myśli - zapewniła.
- Aż tak? - usłyszałam jego ciepły śmiech i mimowolnie sama się uśmiechnęłam.
- Jest okropny, ale nie odmówisz mu przywódczego zmysłu i talentu.
- Przestań, bo zrobię się zazdrosny.
- I tak nie masz u mnie szans, prędzej bym się umówiła z tym snobem niż z tobą.
- Jeden taki jak ja jest warty tysiąca takich jak Jordan - myślałam, że wybuchnę śmiechem. Co to miało być?
- Możesz pomarzyć - burknęła Lea, czułam, że się zaczerwieniła, tylko zdziwiło mnie to, że ta całą tragedia spłynęła po niej jak woda po kaczce...
Usłyszałam jak chłopak ochrząknął.
- Kiedy Jordan wyrusza w stronę Zatoki Ognia?
- Pojutrze, ale idzie piechotą, razem z całą grupą Militis.
- Cholera, to za mało, nie zdążymy dojść tam szybciej.
- Mamy Duxa.
- Charles się wkurzy jak wróci, ale ok, możemy go jeszcze raz wykorzystać... A ty wiesz w ogóle gdzie dokładnie jest ta cała Iness Blackburn? - skąd Charles miałby wracać?!
- Ojciec mówił, że jeśli nie znajdziemy jej na Mounthoolie, to mamy szukać nad wodą. Miał chyba na myśli Zatokę Ognia - powiedziała.
- Czyli nie wiesz dokładnie... Ok. Co powiesz Jordanowi, gdy zobaczy, że pozmienialiśmy mu nieco plany?
- Prawdę. Powiem mu prawdę - odparła rezolutnie.
- Nie wiem jak to zrobisz, ale zawołaj mnie, chcę zobaczyć jak go czarujesz.
- Lepiej czarować Jordana, niż Michelle, prawda?
Nie usłyszałam odpowiedzi chłopaka, ale zbliżające się kroki. Oni też je usłyszeli. Coś zaszeleściło i oboje wstali.
- Spóźniłaś się - powiedział oschle Harry, zmieniając ton wypowiedzi.
- To nie ma znaczenia, Cleveland - zimny głos jakiejś dziewczyny sprawił, że się wzdrygnęłam - Jordan chce Cię widzieć jutro rano przy jeziorze Nox, obok Wielkich Skał. Masz z nią przyjść.
Wysunęłam głowę, lekko poza krawędź palety, by zobaczyć nieznajomą.
Jej skóra była koloru kości słoniowej, emanował od niej wręcz chorobliwie blady blask, podobnie jak od jej białych, włosów, które zaplotła w dwa długie warkocze. Miała ostre i wyraziste rysy twarzy, ale mimo to była całkiem atrakcyjna, wyglądała jak bajkowy elf, efekt jednak psuły luźne bojówki moro i czarny top ze sznurowanym dekoltem sięgającym aż do pępka, jaki wystawał spod obwisłej, zamszowej kurtki.
- A jeśli nie przyjdę? - zapytał nonszalancko Harry, przygładzając na sobie materiał czarnej bluzy.
Dziewczyna prychnęła pogardliwie, wodząc palcami po rekojeści sztyletu włożonego za pasek bojówek.
- Lepiej nie mieć w Jordanie wroga, zrobisz jak uważasz, ale on ci tego nie odpuści - mruknęła - Zniszczy cię przy pierwszej, lepszej okazji.
- Od kiedy się o mnie martwisz, Carice? - odparł chłodno brunet z naciskiem wypowiadając imię dziewczyny.
- Chcę ją zobaczyć - zignorowała jego pytanie, mierząc wzrokiem Leę.
- Kogo?
- Nie udawaj idioty, Cleveland. Chcę zobaczyć tą dziewczynę, jak ona miała...? - syknęła z satysfakcją.
- Gabrielle.
- Gdzie ona jest? - jej stalowe oczy nagle się ożywiły.
- Nie ma jej tutaj - Harry stanął w przejściu między dwoma rzędami palet, blokując przejście. Carice zaśmiała się szyderczo i wolno podeszła do niego.
Poczułam nagły przypływ adrenaliny. Musiałam ostro panować nad emocjami, by nie wyjść z ukrycia i nie odepchnąć dziewczyny od chłopaka, przy którym była stanowczo za blisko.
- Ach tak? - świdrowała go wzrokiem, jakby była drapieżnikiem, a on ofiarą. Ale zaraz, ON? OFIARĄ?
Carice była wysoka, ale nie wiedziałam, że aż tak. Harry, który miał to swoje metr osiemdziesiąt, był od niej niższy o pół głowy, gdzie normalnie górował nade mną, Leą i Paulem.
Przeczesał dumnie swoje kasztanowe włosy i uśmiechnął się sztucznie.
- Tak.
- No dobrze - cofnęła się o krok wpadając na Leę. Obrzuciła ją jadowitym spojrzeniem - widzimy się jutro, Cleveland.
Odwróciła się na pięcie i wyszła stukocząc obcasami glanów. Harry i Lea spojrzeli po sobie, po czym oboje odetchnęli ulgą.
- Ile mam ci zapłacić, żebyś nikomu nie powiedziała o tym, że miałaś lepszy pomysł ode mnie?
- Wystarczy jak się zamkniesz - odpowiedziała rozpromieniona.
- Carice to jędza, pewnie od razu wypapla wszystko Jordanowi, musimy wyruszać jutro z samego rana, jeśli nie chcemy wojny z tym gnojem.
- A co z Gabrielle?
- On wie, że ona jest z nami nawet i bez szpiegowania tej blond...
- Powiesz jej o tym prawda? - przerwała mu.
- Najpierw musi porozmawiać z Iness. Potem powiem jej o grupie Jordana i Carice, kiedy będziemy mogli być pewni, że jest Białą Dłonią.
- Harry... - westchnęła - Naprawdę masz serce żeby ją tak oszukiwać?
- Mam serce żeby ją chronić, a to jedyne wyjście.
- Wcale nie. I dobrze o tym wiesz. Jest wiele wyjść z tej sytuacji, a ty musiałeś wybrać akurat tą?!
- W takim razie tłumacz jej tradycje inicjacji, plany Rady Nobilis, a w ogóle to jeszcze wtajemnicz ją w plany Michelle! - uderzył pięścią w jedną skrzynię, tak, że kilka owoców wypadło i potoczyło się aż do moich stóp, kilka metrów dalej.
- Co? Jakie plany Michelle...?
- Za dużo gadam...
- Jak już zacząłeś, to skończ.
- Odeszła z Rady i działa na własną rękę. Wspiera po części Jordana, więcej nie mogę ci powiedzieć - zmrużył oczy, jakby raził go blask świateł.
Słuchając tej wymiany zdań czułam się zraniona i zdradzona przez Harry'ego. Ukrywał przede mną tak wiele, planował coś i nic mi nie mówił, wiedział coś, ale się nie odzywał. Uważałam go za przyjaciela, ufałam mu, a on układał mi życie za moimi plecami... Każde zdarzenie było najprawdopodobniej dokładnie zaplanowane, może spotkanie tych wszystkich osób także mię było przypadkiem?
Byłam marionetką w rękach Harry'ego, a dyrektorem tego teatru była sama Michelle, kobieta, która na początku była dla mnie wzorem i symbolem sprawiedliwości...
"Spójrz na to z innej strony, on zmienił plany, nie odda cię w ręce jakiegoś potwora" - szepnęło serce - "Jest twoim przyjacielem".
"Gdyby był twoim przyjacielem, nie spiskowałby za twoimi plecami" - jęknął rozum.
"Może wiedział, że się nie zgodzisz, nawet jeśli coś okaże się dobrym rozwiązaniem? Przewidział to" - podwiedziała intuicja.
"Zaufaj mu" - szepnęło znów serce.
"Zaufaj najpierw sobie, później innym. Ucieknij od nich, decyduj sama o sobie" - polecił temperament, ale od razu go odrzuciłam. On i tak by mnie znalazł, nawet na końcu świata.
"Poczekaj, aż sam ci to powie, może warto mu dać szansę?" - wtrąciła intuicja.
"Nie masz już nikogo innego, tylko on ci został, bez niego będziesz sama i nic już nie zrobisz" - warknęła duma.
"Zostań, bo jest twoim przyjacielem, bo nie zostawił cię jak wszyscy inni, bo pobiegł za tobą, gdy odchodziłaś, bo ochraniał cię jak nikt inny" - szepnął cichy głosik z tyłu głowy. Kim on był?
Sercem?
Rozumem?
Moim wewnętrznym 'ja'?
Nie miałam pojęcia skąd pochodził, ale był najdelikatniejszy z wszystkich głosów.
Może to była nadzieja?
Może wiara?
W każdym razie zabolały mnie te słowa. On nie mówił mi wszystkiego, ale czy ja mówiłam? Ukradłam jego Cultrum Animi, nie powiedziałam nic o mojej napiętej relacji z Charlesem, nie dzieliłam się z nim moimi odczuciami, nie chroniłam tak jak on mnie. Do tej pory traktowałam go jak dodatek - jest to jest, nie ma to nie ma. Nie obchodziły mnie jego uczucia, nie rozmawiałam z nim jak przyjaciółka, tylko współpracownica.
Nie byłam z nim szczera, dlatego musiałam się teraz liczyć z tym, że i on nie będzie.
- A co z Charlesem? Myślałam, że on i ona... coś... wiesz...
- Co?
- No tak, rozmawiałam z Mią... nic nie wiedziałeś? - czyli oni wszyscy jednak znali się za moimi plecami. Nie byli przypadkowymi ludźmi, wszystkimi kierowała Michelle. Może nawet ona sama rozdzieliła mnie z Charlesem?
- Przeczuwałem, ale potem jak ona uciekła, to myślałem, że tylko mi się wydawało... - jęknął.
- Gdzie on teraz jest? Siedzi u matki? Tchórz.
- Lea, ja naprawdę nie mogę ci tego powiedzieć - po czym widząc jej spojrzenie dodał - ale, oczywiście, bardzo chcę.
- To chociaż przyznaj czy zostawił ją z własnej szczerej woli - spojrzała na niego wyczekująco, a dla mnie jakby zatrzymał się czas. Poczułam jak powietrze wokół mnie drga z ogromną częstotliwością, a potem tężeje nagrzewając się do nieznośnej temperatury. Serce łomiotało mi z taką siłą, jakby miało mi połamać żebra i wyskoczyć na śliską, zimną posadzkę u moich stóp.
- I tak i nie.
******************************************
Witam po długiej przerwie!!!
Ten rozdział jest naprawdę wyjątkowy, można go interpretować na nieskończenie wiele sposobów:) Mam nadzieję, że podzielicie się ze mną swoimi wersjami w komentarzach, jednak najbardziej jestem jednak ciekawa waszych domysłów na temat:
Czy Harry postąpi zgodnie z planem Lei?
Czy Gabrielle znów ucieknie?
Czy wrócą do Widmowego Lasu?
Co knuje Michelle i czy to ona stoi za rozdzieleniem Charlesa i Gaby?
I w końcu:
Czy Charles naprawdę porzucił Gabrielle???
Czekam na pomysły:)))))
~M xx